niedziela, 26 października 2014

Kto pierwszy, ten lepszy?

Zawody sportowe.

Kilkadziesiąt osób z niepełnosprawnością intelektualną w kilkuosobowych drużynach krząta się po hali sportowej.

Patrzę na nich z góry, z trybun. Z grupą kibiców i „wspieraczy”.

Wyłączam się na kilka minut. Z uczestnika na chwilę staję się zewnętrznym obserwatorem.

„Ilu ich jest…” – to jedna z moich refleksji. To przecież tylko część niepełnosprawnych z naszego regionu. A jest ich tak wielu. Przez chwilę wydaje mi się, że świat składa się tylko z takich osób. 

Jaki byłby ten świat?

Zdecydowanie mniej skoncentrowany na wynikach…

Konkurencje nie są wykonywane perfekcyjnie. Ktoś zamiast prowadzić piłkę nogą, bierze ją do ręki i zaczyna z nią biec. Zamiast kopnąć w lewo kopie w prawo. Nie wie, w którą stronę ma ciągnąć linę.

I to nie jest tak, że nikt nie przestrzega zasad konkurencji, że wszyscy robią wszystko na odwrót. Nie – zdecydowana większość rozumie polecenia i świetnie je wykonuje. Czuje ducha rywalizacji i bardzo chce wygrać.

Co jest najpiękniejsze? Że na tych kilka „nieudanych” występów nikt się nie wkurza. Daję słowo. Koledze się kibicuje. I cieszy z jego występu. Jakikolwiek by nie był. Udało nam się dokończyć konkurencję, więc wygraliśmy. 

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że atmosfera jest tu zdrowsza niż na jakichkolwiek „zdrowych” zawodach sportowych.

Oczywiście, ktoś od nas płacze, bo nie wygrał konkursu na najładniejszy rysunek. Komuś jest smutno, że nie dostaliśmy pucharu. Wygrywanie jest przecież bardzo przyjemne. Dostawanie nagród jeszcze bardziej.

Ale nie ma szukania winnego, nie ma podziału na lepszych i gorszych, nikt (poza opiekunami) nie pamięta, czyj występ był najsłabszy. Jesteśmy jedną drużyną.

I jeśli komukolwiek spośród uczestniczących drużyn przyszło do głowy, żeby zagrać trochę nieuczciwie, żeby dopomóc zawodnikom wbrew regułom gry, żeby nagiąć jakieś zasady, to tylko zdrowym opiekunom. W kwestii "fair play" musimy się jeszcze wiele nauczyć. 

Na szczęście mamy od kogo.


sobota, 11 października 2014

Niespodziewane spotkanie z miłością

"W więzieniu mej nienawiści odwiedziły mnie osoby przesiąknięte miłością i sprawiły, że w moim sercu padłem na kolana. Życie zawdzięczam tym, których odrzuca nasze społeczeństwo, tym połamanym, pokręconym, niepełnosprawnym, „nienormalnym”. Zawdzięczam im wspaniałą lekcję miłości. Dedykuję im tę książkę. Pozwolili mi się odrodzić".

Tim Guenard, Silniejszy od nienawiści


---------------------

Rok tego pojechałam na urlop do "Arki" we Francji. To miało być jednorazowe doświadczenie - dwutygodniowa odskocznia od pracy. 

Przed wyjazdem dostałam od koleżanki książkę. Nie powiedziała mi, czego ona dotyczy.
Tylko tyle, że jest po francusku i że warto ją przeczytać.
Na szczęście wpakowałam ją do walizki.

W niesamowity sposób książka stała się moim przewodnikiem po tym czasie we Francji.

Moja podróż zaczęła się w Paryżu - tam też (między innymi) toczy się pierwsza część opowieści Autora.

No ale Paryż to Paryż. Nie brakuje książek, których akcja rozgrywa się w stolicy Francji, więc szczególnie mnie to nie zdziwiło.

Potem pojechałam do mojej Arkowej wspólnoty, godzinę drogi od Paryża.

Na początku nie było łatwo.

Wiedziałam, że mam tylko dwa tygodnie i że to niewiele.
Chciałam ten czas jak najlepiej wykorzystać.

Miałam co do niego wiele wyobrażeń i oczekiwań, wynikających pewnie z tego, że moje doświadczenie z osobami z niepełnosprawnością intelektualną nie było zbyt wielkie.

Myślałam, że wszyscy przywitają mnie z otwartymi ramionami, że od początku będzie radośnie, ciepło, przyjaźnie...
Dwa tygodnie intensywnego bycia z ludźmi, nawiązywania relacji, życia we wspólnocie.

A tymczasem...
na początku spotkała mnie pewna nieufność, pewien dystans, pewien brak zainteresowania.

Z czasem zrozumiałam dlaczego.

Gdy ktoś przyjeżdża tylko na dwa tygodnie, Osoby (Les Personnes - tak we francuskiej "Arce" mówi się w skrócie o niepełnosprawnych mieszkańcach wspólnoty) w jakiś sposób czują, że "nie warto" się zbyt otwierać, zaprzyjaźniać. Za chwilę ta osoba odjedzie.
Po co fundować sobie cierpienie związane z rozłąką, która nastąpi tak niedługo? Poza tym, takich "przejezdnych" jest tam naprawdę wielu.
Trzeba mieć czas, żeby się oswoić i poznać - w sumie to bardzo logiczne.

Co ciekawe, Osoby nieco inaczej przyjmują asystentów, którzy przyjeżdżają tam na rok. Wiedzą od razu, że wspólna droga będzie dłuższa. Że rozstanie jest odległe w czasie. Że czeka ich rok wspólnego życia. (A może asystent zostanie na drugi rok? Może na jeszcze kolejny?). 

Na szczęście - jak się okazało - dwa tygodnie mogą wystarczyć, by nawiązać relacje. Chłodna kalkulacja to jedno, a życie to drugie.
Zresztą osoby niepełnosprawne nie kalkulują zbyt wiele.

Ale w pierwszych dniach o tym nie wiedziałam... Było więc ciężko.

Drugą przyczyną tego chłodnego powitania był nieznany mi wcześniej dystans typowy dla Francuzów. Ich posunięte do maksimum poszanowanie prywatności drugiego człowieka łatwo odebrać jako zwykły brak zainteresowania czy antypatię.
Nie tak łatwo doświadczyć we Francji typowej polskiej gościnności...

I tam właśnie - już w "Arce" - moim najbliższym towarzyszem stał się Tim Guénard.
Właśnie dzięki książce, którą dostałam od Dominiki.

Tim w pewnym momencie swojego życia również poznał "Arkę". O niej w dużym stopniu jest ta książka (i pomyśleć, że Dominika zupełnie o tym zapomniała w momencie, gdy mi ją pożyczała!).

Ciężko opisać, co czułam, gdy wieczorami siadałam na łóżku z książką w ręku i odkrywałam, że Tim bywał w tych samych miejscach, co ja - duchowo i fizycznie.

Uczył się życia i miłości od Arkowiczów. Tajemnica osób z niepełnosprawnością intelektualną poruszała coś najgłębszego w jego sercu, przemieniała go dzień po dniu.

Sposób, w jaki ten poraniony przez życie człowiek (tak poraniony, że czytanie kolejnych rozdziałów książki bolało niemal fizycznie) mówił o spotkaniu z osobami niepełnosprawnymi, pozwolił mi zupełnie inaczej patrzeć na to, czego doświadczałam.

Dzięki Timowi dowiadywałam się  - choć jeszcze nie odczuwałam tego na własnej skórze - z jakim bogactwem się stykam.

Zamiast skupiać się na tym, że "nikt się mną nie interesuje" i w żaden sposób nie pomaga wejść w Arkowe życie (co byłoby najgłupszym z możliwych sposobów na przeżycie tego czasu), postanowiłam pokornie obserwować i chłonąć rzeczywistość, w której miałam szczęście się znaleźć.


Czemu o tym wszystkim piszę?


16 października w Skawinie koło Krakowa odbędzie się spotkanie z Autorem:

Kto tylko może się wybrać - POLECAM!


--------------------

Z książki "Silniejszy od nienawiści":


"Moje życie jest równie pokiereszowane jak moja twarz.

Choćby mój nos. Złamany dwadzieścia siedem razy. Dwadzieścia trzy złamania to sprawa boksu; cztery – dzieło mojego ojca.

Najbardziej brutalne razy dostałem od tego, który powinien wziąć mnie za rękę i powiedzieć: „kocham cię”.

Był Irokezem. Kiedy opuściła go moja matka, trucizna alkoholu sprawiła, że oszalał. Stłukł mnie na śmierć, jeszcze zanim życie rozpoczęło zabawę w masakrę.

Przeżyłem tylko dzięki trzem marzeniom: że mnie wyrzucą z poprawczaka, gdzie mnie umieszczono – wyczyn, którego do tej pory nikomu nie udało się osiągnąć; że zostanę szefem bandy; że zabiję ojca.

Marzenia zrealizowałem. Trzeciego nie. A mało brakowało...

Całe lata żyłem dzięki pragnieniu zemsty.

W więzieniu mej nienawiści odwiedziły mnie osoby przesiąknięte miłością i sprawiły, że w moim sercu padłem na kolana. Życie zawdzięczam tym, których odrzuca nasze społeczeństwo, tym połamanym, pokręconym, niepełnosprawnym, „nienormalnym”. Zawdzięczam im wspaniałą lekcję miłości. Dedykuję im tę książkę. Pozwolili mi się odrodzić.

Niespodziewane spotkanie z miłością odmieniło moje życie".

poniedziałek, 6 października 2014

Skąd oni to wiedzą?

"Jadę do naszego domu w Radwanowicach i moi podopieczni, nawet jeśli mają 60 lat, mówią: Mama przyjechała. Ja na to: Oj, staruchy, jak ja mogę być waszą mamą. Oni wtedy pytają: To kim ty jesteś? Ja: No dobra, niech wam będzie. 

I jestem mamą wielu niezwykłych, dużych dzieci".

*

"Zauważyłam też, że rozmowy z osobami chorymi i niepełnosprawnymi dają mi ogromną siłę. Nie wiem, jak to się dzieje. Nagle człowiek sobie zdaje sprawę z tego, jaki jest szczęśliwy, że ma dwie ręce i dwie nogi. Więc przestajesz narzekać, poza tym widzisz, jakie życie jest krótkie i że nie ma co siedzieć, tylko trzeba coś robić, żeby zdążyć. W tych ludziach jest tak nieprawdopodobna siła, taka radość życia, mimo że często są skazani na szybką śmierć.

Kiedyś Czesław Miłosz, który oglądał moje programy, powiedział mi: "Skąd oni to wszystko wiedzą? To ja musiałem tyle lat żyć, żeby do czegoś dojść, tyle książek musiałem przeczytać, a tu dwudziestolatka na wózku mówi do pani takie mądre rzeczy".

Ci ludzie, którzy są przykuci do wózków, do łóżek, widzą, co jest ważne. A my często tak biegniemy za tą mydlaną bańką, która pęka i nic z niej nie zostaje".

Anna Dymna we wrześniowym numerze "W Drodze"



------------------