wtorek, 23 września 2014

W świecie osób

W ślubnej homilii, którą niedawno słyszałam, ksiądz mówił do młodych, by pamiętali, że żyjemy przede wszystkim w świecie osób, w świecie relacji (na obraz tej fundamentalnej relacji między trzema Osobami Trójcy Świętej). Że to osoby mają być w naszym życiu na pierwszym miejscu, a wszystko inne (praca, pasje, rzeczy materialne) na kolejnych.

W mojej pracy doświadczam tego bardzo mocno. 
Myślę, że osoby niepełnosprawne intelektualnie, z racji na to, że wiele "światowych" rzeczy i spraw ich nie dotyczy (bo są zbyt trudne, odległe lub po prostu nieinteresujące), są szczególnie mocno zakorzenione w świecie osób i relacji. Sympatii i antypatii.

Najważniejszymi tematami w ośrodku jest to, kogo dziś nie ma, kto za kim tęskni, kto kogo lubi, kto z kim rozmawia (lub też nie), kto się komu podoba, kto co powiedział, kto co zrobił. 

Ze szczególnym namaszczeniem wypowiada się u nas imiona.
Uczestnicy zapamiętują je szybciej niż cokolwiek innego.
Pamiętają imiona każdego z dawnych pracowników i uczestników (nawet jeśli nie potrafiliby powiedzieć, z czym przed chwilą zjedli kanapkę).
Niemal w każdym zwrocie, w każdym zdaniu pojawia się imię osoby, do której mówią.

Osoba stoi w centrum.
(uczciwie trzeba przyznać, że czasem jest to własna osoba)

Szczególnie wyraźnie widać to po osobach najmniej sprawnych, najmniej kontaktowych, najbardziej zamkniętych w swoim świecie.


Dziś prowadziłam zajęcia edukacyjne.
Z jedną z uczestniczek układałam na stole cyfry od 1 do 9. 
Szło opornie.
Pomiędzy wypowiedzeniem jednej a drugiej cyfry mijała co najmniej minuta. Gdyby nie liczne słowa zachęty, pytania pomocnicze i różne sztuczki, tych minut mijałoby pewnie znacznie więcej.

W pewnym momencie do sali wszedł inny uczestnik - Krzysztof. Chciał się pożegnać i powiedzieć nam, że wychodzi dziś wcześniej.

Małgosia początkowo nie zareagowała.

Krzysztof wyszedł, a my wróciłyśmy do liczenia.

Po około 10 minutach Małgosia nagle się ożywiła.

Głośno, energicznie i z przejęciem zawołała:

- Krzyśka nie ma!


Osoba na pierwszym miejscu.
Cyferki daleko w tyle.


niedziela, 14 września 2014

Zbyt wiele

"Celem nas, wezwanych do życia i pracy
z ludźmi najbardziej zranionymi,
jest pomóc im się podnieść, 
odkryć i poznać własne dary, 
odkryć swoje piękno i swą zdolność
do kochania i służby.

Niebezpieczeństwo, jakie grozi ludziom służącym ubogim,
polega na tym, że wstrzymują ich rozwój,
robią za nich zbyt wiele, tak jak rodzice zbyt wiele robią
za swe upośledzone dzieci.
Łatwiej jest zrobić coś za ludzi,
aniżeli pomagać im odnaleźć ludzką godność
i szacunek do samych siebie
przez to, że sami będą umieli to zrobić.
Kiedy robimy zbyt wiele, 
nie pomagając innym wzrastać
ani nie ucząc ich odpowiedzialności za siebie,
czy nie służymy sobie samym?
- czy nie szukamy władzy i uznania?
Służyć ubogim
to pomagać im tak, jak matka pomaga dziecku
w odkrywaniu jego własnych darów i piękna,
w osiągnięciu większej niezależności,
tak by sama stopniowo mogła odejść w cień".

Jean Vanier, Zranione ciało. W stronę uzdrowienia.


Ps. Znalezione w sieci:


:)


wtorek, 9 września 2014

O dorosłości

Czytając dokumentację naszych uczestników, widzę jakich postępów dokonali podczas kilku (czasem nawet dziesięciu) lat uczęszczania do naszego ośrodka. Ile problemów udało się przez ten czas rozwiązać, ile trudnych zachowań "naprostować", ile umiejętności rozwinąć.
Widzę też, jak wiele lęku i blokad kryje się za tymi trudnościami.
Co wynika bezpośrednio z niepełnosprawności, a co zostało nabyte "po drodze"?
Tego nie wiem...

Dostrzegam, jak ważne dla naszych uczestników są jasne i przejrzyste zasady panujące w ośrodku, indywidualne podejście do każdego z nich, nieustanne (i niezbędne) balansowanie pomiędzy wymaganiami a akceptowaniem tego, co na dany moment jest dla danej osoby nie do przeskoczenia.

Zadziwiło mnie, ile razy pracownicy pomogli rodzicom rozwiązać problemy pojawiające się jedynie w domu, dotyczące stosunku do członków rodziny, niebezpiecznych lub agresywnych zachowań. Tam, gdzie rodzina nie mogła sobie poradzić, pomoc ośrodka okazała się niezwykle skuteczna.


Refleksja, którą przywiozłam ze sobą z Arki, stopniowo się we mnie umacnia.
Dorosłym osobom niepełnosprawnym bardzo służy życie we wspólnocie, w grupie złożonej z osób o różnym stopniu niepełnosprawności, ze specjalistów i wolontariuszy. 
W której mają swoje zadania, w której wzajemnie troszczą się o siebie, w której czują się (i są!) potrzebni.

W zespole jest nas sześcioro. Konsultujemy się między sobą, ustalamy wspólne zasady postępowania, mamy wsparcie wolontariuszy. Przysługują nam dni wolne od pracy, weekendy, urlopy.

Rodziców jest tylko dwoje, czasem jedno.
Opiekują się niepełnosprawnym "dzieckiem" od lat 30-stu. Lub 40-stu.
Do jego narodzin nikt ich nie przygotował. 
Nie mają specjalistycznego wykształcenia.
Działają intuicyjnie, tak jak potrafią.
Kochają i chcą dobrze, ale...
- czasem szkodzą nadopiekuńczością
- czasem tak po prostu nie wiedzą, jak postępować
- czasem nie mają już cierpliwości i sił...

W życiu każdego młodego człowieka przychodzi czas, by wyfrunąć z domowego gniazda. 
Niezależnie od tego, jak bardzo rodzice kochają swoje zdrowe dzieci, w pewnym momencie muszą wypuścić je w świat. 
Taka jest kolej rzeczy. Takie są prawa dorosłości.

Dorosłość osoby z niepełnosprawnością intelektualną też ma swoje prawa.
Myślę, że oni również powinni wyfruwać z gniazda.
To wyfrunięcie wcale nie jest oznaką braku miłości czy troski rodziców. Nie jest pozbyciem się balastu. Wręcz przeciwnie.
W bezpiecznym i dobrym miejscu, w małej rodzinnej wspólnocie osoba niepełnosprawna przestaje być wiecznym dzieckiem. Ma swój dorosły dom, odrębny od domu rodzinnego. Tak jak jej bracia i siostry.


Może rozwinąć skrzydła.


poniedziałek, 1 września 2014

Uśmiech

Bardzo lubię obserwować, jak nasz Piotr odnosi się do naszej Małgosi.

Widzi doskonale, że Małgosia funkcjonuje w grupie słabiej niż on, że nie wszystkie komunikaty docierają do niej od razu, że nie zawsze wszystko rozumie.
Mówi do niej wyraźnie, prostymi słowami. Dokładnie tak jak trzeba.

Zazwyczaj stara się namówić ją na uśmiech.

PANNO MAŁGORZATO, PROSZĘ O UŚMIECH.
UŚMIECH.
CZY BĘDZIE UŚMIECH?

Delikatnie kładzie jej przy tym rękę na ramieniu. Na jego twarzy widać niesamowitą łagodność i życzliwość. Nie niecierpliwi się brakiem reakcji. Powtarza kilkakrotnie, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie (czasem doda tylko, że wyjątkowy dziś z niej uparciuch).

Najczęściej jego wytrwałość zostaje nagrodzona :)
Małgosia, zazwyczaj pogrążona we własnym świecie, słowa Piotrka słyszy i reaguje na nie. 

O TAK, PIĘKNIE.
PIĘKNIE, PANNO MAŁGORZATO.
WŁAŚNIE TAK MA BYĆ.



Właśnie tak ma być.