czwartek, 4 grudnia 2014

Wszystkiego najlepszego!

Gdy słyszę o statystykach, według których aktualnie we Francji 98% dzieci z zespołem Downa jest eliminowanych poprzez aborcję, zazwyczaj myślę o nim. O tym, że w dzisiejszych czasach pewnie by się nie urodził. 

Ale jest.
Na świecie od siedemdziesięciu lat.
W Arce od prawie czterdziestu.

Mogłabym pisać i opowiadać o nim godzinami.
Znam dziesiątki opowieści, anegdot i historyjek z nim związanych.
To człowiek-legenda.

Skupię się na najważniejszym.

Jacques pozwala innym odkrywać w sobie zdolność kochania.

Co roku w dzień jego urodzin telefony w domu się urywają.
Nawet asystenci, którzy byli w Arce dawno temu, wciąż pamiętają, jak uwielbia on rozmowy przez telefon. 
I mimo że nie dowiedzą się nic konkretnego, przez kilka minut będą słyszeli w słuchawce przeszczęśliwy głos powtarzający: "To ja, Jacques. To moje urodziny".

Więc dzwonią, z różnych krajów świata. Od rana do wieczora. Trzeciego grudnia.

Kilka dni temu miałam możliwość obserwować, jak zajmuje się nim 20-letni wolontariusz. Z jaką cierpliwością namawia, by usiadł do stołu i razem ze wszystkimi zjadł zupę. Z jaką delikatnością kładzie mu rękę na ramieniu. Z jakim szacunkiem się do niego odnosi.
Zbuntowany 20-latek, z burzą dredów na głowie.


Jacques pozwala innym odkrywać w sobie zdolność kochania.
Tylko tyle.
I aż tyle.

Co możemy dać światu cenniejszego?


środa, 19 listopada 2014

Sport to zdrowie

Niewielka sala pełniąca tymczasowo rolę sali do ćwiczeń.

Na środku krzesła ustawione w koło.

Kilkuosobowa grupka naszych uczestników (tzw. grupa "najsłabiej funkcjonująca") ma zajęcia ruchowe.

Gramy w piłkę. 

Na siedząco.
Pozycja stojąca w tej grupie jest niemożliwa do wyegzekwowania, choć fizycznie przeciwwskazań nie ma.

Zawodnik nr 1:
- dość uważnie śledzi przebieg gry
- z reguły próbuje łapać piłkę
- gdy mu się to nie uda, absolutnie nie fatyguje się po to, by wstać i podnieść ją z ziemi
- jeśli piłka jest w zasięgu ręki, jest (nikła) szansa że spróbuje ją dosięgnąć. Jeśli gdzieś dalej - no way
- kiedy ma ją w rękach, odrzuca ją z wielką siłą
- jeśli trafi w kogoś, kto się tego nie spodziewa - cieszy się co niemiara
- wszelkie niekontrolowane loty piłki (uderzenia w ścianę, w czyjąś głowę, w drzwi itp.) powodują salwy śmiechu - czasem jest to śmiech do łez. Bardzo zaraźliwy

Zawodnik nr 2:
- grę traktuje z dużą nonszalancją
- ruchy rąk mające na celu złapanie piłki są niespieszne i luzackie
- totalnie ignoruje wszelkie zachęty do większego zaangażowania, zerkając przy tym na mówcę wzrokiem pełnym zarazem zdziwienia i pewnej pobłażliwości
- gdy piłka nie wpadnie mu prosto w ręce, zainteresowanie nią natychmiast mija
- gdy wpadnie, odrzuca ją bez zbędnej zwłoki. Zawsze wprost przed siebie
- podobnie jak poprzednik, lubi niekontrolowane loty piłki i wszelkie niestandardowe uderzenia
- wygląda na to, że gra sprawia mu sporą przyjemność

Zawodnik nr 3:
- z pozoru najmniej zainteresowany grą
- raczej nie okazuje radości, nie uczestniczy w zbiorowych wybuchach śmiechu
- czasem po wielu namowach wyciąga ręce w stronę lecącej piłki
- gdy uda się ją złapać, ożywia się
- zaczyna uważnie się jej przyglądać - obserwuje kolor, bada strukturę (ma ona interesujące gumowe wypustki), sprawdza miękkość
- nie kwapi się, by oddać piłkę reszcie oczekujących zawodników
- słowne zachęty, okrzyki, machanie rękami i nawoływania trwają czasem kilka minut
- wreszcie ulega - z wyrazem obojętności na twarzy odrzuca piłkę w bliżej nieokreślonym kierunku
- zainteresowanie grą mija na jakiś czas
- gdy piłka znów trafia w jego ręce, sytuacja się powtarza
- zaciekawienie jej kolorem, strukturą, miękkością za każdym razem jest tak wielkie, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu

Zawodnik nr 4:
- jako jedyny podczas zajęć wstaje z krzesła
- uwielbia podnosić piłkę z podłogi, gdziekolwiek by się nie potoczyła - ma ku temu wiele okazji
- z powyższych względów jego obecność w naszej drużynie jest bezcenna
- nigdy się nie męczy; jego entuzjazm nigdy nie słabnie
- za każdym razem rzuca się po piłkę jak najszybciej, na wypadek gdyby ktoś chciał go w tym uprzedzić (choć ryzyko jest niewielkie)
- gdy w końcu bierze ją do ręki, uśmiecha się promiennie
- na niekontrolowane uderzenia piłki reaguje podobnie jak zawodnik nr 1 i 2 - radością nie do opisania
- co by to było, gdyby nie było go wśród nas? Strach pomyśleć.

Ale jest. 

Razem stanowimy Drużynę Marzeń.

DREAM TEAM.



Uwielbiam te zajęcia.
Stanowią one totalne przeciwieństwo tego, jak na co dzień funkcjonuje świat. 
Gdzie wszystko musi być szybko, efektywnie, sensownie i na czas.

Tu nie musi. Nie może. Nie da się.

Po zajęciach nikomu po plecach nie ścieka pot. Nie grożą nam zakwasy. Na pewno nie schudniemy.

Za to mięśnie brzucha mamy rozruszane jak po serii morderczych brzuszków. 
Tylko dużo przyjemniejszym sposobem.

poniedziałek, 17 listopada 2014

O sensie

Wychodząc z pracy, jestem pełna. Wypełniona. Przepełniona.

Tak wiele dostaję od każdego z naszych uczestników. Tyle uśmiechów, wyrazów sympatii, krótszych bądź dłuższych rozmów, pytań, czasem przekomarzania się, a czasem również (chwilowego na szczęście) obrażania. 

Muszę uczyć się konsekwencji. Stanowczości w głosie. Zdecydowania. 

Moja cierpliwość - której w stosunku do osób niepełnosprawnych otrzymałam naprawdę spory zapas - wystawiana jest czasem na poważną próbę.

Po kilku miesiącach pracy widzę, że wybór pedagogiki specjalnej - a nie np. terapii zajęciowej - był jak najbardziej  słuszny... Uff...

Wygląda na to, że moją domeną nie będzie tworzenie z uczestnikami prac plastycznych, ozdób choinkowych, ani nawet prowadzenie zajęć ruchowych ;) 

Uwielbiam za to obserwować, poznawać, zgłębiać.
Rozmawiać, ustalać, negocjować (śmiem twierdzić, że praca z niepełnosprawnymi intelektualnie ma w sobie wiele ze sztuki dyplomacji).
Wysłuchiwać, odpowiadać na pytania, pomagać oswajać różne strachy.

Choć wymiernych efektów takiej pracy jest mało (a jeśli są, trzeba na nie czekać bardzo długo), to jestem pewna, że ma ona sens.



Ma sens... ma sens... ma sens...

niedziela, 26 października 2014

Kto pierwszy, ten lepszy?

Zawody sportowe.

Kilkadziesiąt osób z niepełnosprawnością intelektualną w kilkuosobowych drużynach krząta się po hali sportowej.

Patrzę na nich z góry, z trybun. Z grupą kibiców i „wspieraczy”.

Wyłączam się na kilka minut. Z uczestnika na chwilę staję się zewnętrznym obserwatorem.

„Ilu ich jest…” – to jedna z moich refleksji. To przecież tylko część niepełnosprawnych z naszego regionu. A jest ich tak wielu. Przez chwilę wydaje mi się, że świat składa się tylko z takich osób. 

Jaki byłby ten świat?

Zdecydowanie mniej skoncentrowany na wynikach…

Konkurencje nie są wykonywane perfekcyjnie. Ktoś zamiast prowadzić piłkę nogą, bierze ją do ręki i zaczyna z nią biec. Zamiast kopnąć w lewo kopie w prawo. Nie wie, w którą stronę ma ciągnąć linę.

I to nie jest tak, że nikt nie przestrzega zasad konkurencji, że wszyscy robią wszystko na odwrót. Nie – zdecydowana większość rozumie polecenia i świetnie je wykonuje. Czuje ducha rywalizacji i bardzo chce wygrać.

Co jest najpiękniejsze? Że na tych kilka „nieudanych” występów nikt się nie wkurza. Daję słowo. Koledze się kibicuje. I cieszy z jego występu. Jakikolwiek by nie był. Udało nam się dokończyć konkurencję, więc wygraliśmy. 

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że atmosfera jest tu zdrowsza niż na jakichkolwiek „zdrowych” zawodach sportowych.

Oczywiście, ktoś od nas płacze, bo nie wygrał konkursu na najładniejszy rysunek. Komuś jest smutno, że nie dostaliśmy pucharu. Wygrywanie jest przecież bardzo przyjemne. Dostawanie nagród jeszcze bardziej.

Ale nie ma szukania winnego, nie ma podziału na lepszych i gorszych, nikt (poza opiekunami) nie pamięta, czyj występ był najsłabszy. Jesteśmy jedną drużyną.

I jeśli komukolwiek spośród uczestniczących drużyn przyszło do głowy, żeby zagrać trochę nieuczciwie, żeby dopomóc zawodnikom wbrew regułom gry, żeby nagiąć jakieś zasady, to tylko zdrowym opiekunom. W kwestii "fair play" musimy się jeszcze wiele nauczyć. 

Na szczęście mamy od kogo.


sobota, 11 października 2014

Niespodziewane spotkanie z miłością

"W więzieniu mej nienawiści odwiedziły mnie osoby przesiąknięte miłością i sprawiły, że w moim sercu padłem na kolana. Życie zawdzięczam tym, których odrzuca nasze społeczeństwo, tym połamanym, pokręconym, niepełnosprawnym, „nienormalnym”. Zawdzięczam im wspaniałą lekcję miłości. Dedykuję im tę książkę. Pozwolili mi się odrodzić".

Tim Guenard, Silniejszy od nienawiści


---------------------

Rok tego pojechałam na urlop do "Arki" we Francji. To miało być jednorazowe doświadczenie - dwutygodniowa odskocznia od pracy. 

Przed wyjazdem dostałam od koleżanki książkę. Nie powiedziała mi, czego ona dotyczy.
Tylko tyle, że jest po francusku i że warto ją przeczytać.
Na szczęście wpakowałam ją do walizki.

W niesamowity sposób książka stała się moim przewodnikiem po tym czasie we Francji.

Moja podróż zaczęła się w Paryżu - tam też (między innymi) toczy się pierwsza część opowieści Autora.

No ale Paryż to Paryż. Nie brakuje książek, których akcja rozgrywa się w stolicy Francji, więc szczególnie mnie to nie zdziwiło.

Potem pojechałam do mojej Arkowej wspólnoty, godzinę drogi od Paryża.

Na początku nie było łatwo.

Wiedziałam, że mam tylko dwa tygodnie i że to niewiele.
Chciałam ten czas jak najlepiej wykorzystać.

Miałam co do niego wiele wyobrażeń i oczekiwań, wynikających pewnie z tego, że moje doświadczenie z osobami z niepełnosprawnością intelektualną nie było zbyt wielkie.

Myślałam, że wszyscy przywitają mnie z otwartymi ramionami, że od początku będzie radośnie, ciepło, przyjaźnie...
Dwa tygodnie intensywnego bycia z ludźmi, nawiązywania relacji, życia we wspólnocie.

A tymczasem...
na początku spotkała mnie pewna nieufność, pewien dystans, pewien brak zainteresowania.

Z czasem zrozumiałam dlaczego.

Gdy ktoś przyjeżdża tylko na dwa tygodnie, Osoby (Les Personnes - tak we francuskiej "Arce" mówi się w skrócie o niepełnosprawnych mieszkańcach wspólnoty) w jakiś sposób czują, że "nie warto" się zbyt otwierać, zaprzyjaźniać. Za chwilę ta osoba odjedzie.
Po co fundować sobie cierpienie związane z rozłąką, która nastąpi tak niedługo? Poza tym, takich "przejezdnych" jest tam naprawdę wielu.
Trzeba mieć czas, żeby się oswoić i poznać - w sumie to bardzo logiczne.

Co ciekawe, Osoby nieco inaczej przyjmują asystentów, którzy przyjeżdżają tam na rok. Wiedzą od razu, że wspólna droga będzie dłuższa. Że rozstanie jest odległe w czasie. Że czeka ich rok wspólnego życia. (A może asystent zostanie na drugi rok? Może na jeszcze kolejny?). 

Na szczęście - jak się okazało - dwa tygodnie mogą wystarczyć, by nawiązać relacje. Chłodna kalkulacja to jedno, a życie to drugie.
Zresztą osoby niepełnosprawne nie kalkulują zbyt wiele.

Ale w pierwszych dniach o tym nie wiedziałam... Było więc ciężko.

Drugą przyczyną tego chłodnego powitania był nieznany mi wcześniej dystans typowy dla Francuzów. Ich posunięte do maksimum poszanowanie prywatności drugiego człowieka łatwo odebrać jako zwykły brak zainteresowania czy antypatię.
Nie tak łatwo doświadczyć we Francji typowej polskiej gościnności...

I tam właśnie - już w "Arce" - moim najbliższym towarzyszem stał się Tim Guénard.
Właśnie dzięki książce, którą dostałam od Dominiki.

Tim w pewnym momencie swojego życia również poznał "Arkę". O niej w dużym stopniu jest ta książka (i pomyśleć, że Dominika zupełnie o tym zapomniała w momencie, gdy mi ją pożyczała!).

Ciężko opisać, co czułam, gdy wieczorami siadałam na łóżku z książką w ręku i odkrywałam, że Tim bywał w tych samych miejscach, co ja - duchowo i fizycznie.

Uczył się życia i miłości od Arkowiczów. Tajemnica osób z niepełnosprawnością intelektualną poruszała coś najgłębszego w jego sercu, przemieniała go dzień po dniu.

Sposób, w jaki ten poraniony przez życie człowiek (tak poraniony, że czytanie kolejnych rozdziałów książki bolało niemal fizycznie) mówił o spotkaniu z osobami niepełnosprawnymi, pozwolił mi zupełnie inaczej patrzeć na to, czego doświadczałam.

Dzięki Timowi dowiadywałam się  - choć jeszcze nie odczuwałam tego na własnej skórze - z jakim bogactwem się stykam.

Zamiast skupiać się na tym, że "nikt się mną nie interesuje" i w żaden sposób nie pomaga wejść w Arkowe życie (co byłoby najgłupszym z możliwych sposobów na przeżycie tego czasu), postanowiłam pokornie obserwować i chłonąć rzeczywistość, w której miałam szczęście się znaleźć.


Czemu o tym wszystkim piszę?


16 października w Skawinie koło Krakowa odbędzie się spotkanie z Autorem:

Kto tylko może się wybrać - POLECAM!


--------------------

Z książki "Silniejszy od nienawiści":


"Moje życie jest równie pokiereszowane jak moja twarz.

Choćby mój nos. Złamany dwadzieścia siedem razy. Dwadzieścia trzy złamania to sprawa boksu; cztery – dzieło mojego ojca.

Najbardziej brutalne razy dostałem od tego, który powinien wziąć mnie za rękę i powiedzieć: „kocham cię”.

Był Irokezem. Kiedy opuściła go moja matka, trucizna alkoholu sprawiła, że oszalał. Stłukł mnie na śmierć, jeszcze zanim życie rozpoczęło zabawę w masakrę.

Przeżyłem tylko dzięki trzem marzeniom: że mnie wyrzucą z poprawczaka, gdzie mnie umieszczono – wyczyn, którego do tej pory nikomu nie udało się osiągnąć; że zostanę szefem bandy; że zabiję ojca.

Marzenia zrealizowałem. Trzeciego nie. A mało brakowało...

Całe lata żyłem dzięki pragnieniu zemsty.

W więzieniu mej nienawiści odwiedziły mnie osoby przesiąknięte miłością i sprawiły, że w moim sercu padłem na kolana. Życie zawdzięczam tym, których odrzuca nasze społeczeństwo, tym połamanym, pokręconym, niepełnosprawnym, „nienormalnym”. Zawdzięczam im wspaniałą lekcję miłości. Dedykuję im tę książkę. Pozwolili mi się odrodzić.

Niespodziewane spotkanie z miłością odmieniło moje życie".

poniedziałek, 6 października 2014

Skąd oni to wiedzą?

"Jadę do naszego domu w Radwanowicach i moi podopieczni, nawet jeśli mają 60 lat, mówią: Mama przyjechała. Ja na to: Oj, staruchy, jak ja mogę być waszą mamą. Oni wtedy pytają: To kim ty jesteś? Ja: No dobra, niech wam będzie. 

I jestem mamą wielu niezwykłych, dużych dzieci".

*

"Zauważyłam też, że rozmowy z osobami chorymi i niepełnosprawnymi dają mi ogromną siłę. Nie wiem, jak to się dzieje. Nagle człowiek sobie zdaje sprawę z tego, jaki jest szczęśliwy, że ma dwie ręce i dwie nogi. Więc przestajesz narzekać, poza tym widzisz, jakie życie jest krótkie i że nie ma co siedzieć, tylko trzeba coś robić, żeby zdążyć. W tych ludziach jest tak nieprawdopodobna siła, taka radość życia, mimo że często są skazani na szybką śmierć.

Kiedyś Czesław Miłosz, który oglądał moje programy, powiedział mi: "Skąd oni to wszystko wiedzą? To ja musiałem tyle lat żyć, żeby do czegoś dojść, tyle książek musiałem przeczytać, a tu dwudziestolatka na wózku mówi do pani takie mądre rzeczy".

Ci ludzie, którzy są przykuci do wózków, do łóżek, widzą, co jest ważne. A my często tak biegniemy za tą mydlaną bańką, która pęka i nic z niej nie zostaje".

Anna Dymna we wrześniowym numerze "W Drodze"



------------------

wtorek, 23 września 2014

W świecie osób

W ślubnej homilii, którą niedawno słyszałam, ksiądz mówił do młodych, by pamiętali, że żyjemy przede wszystkim w świecie osób, w świecie relacji (na obraz tej fundamentalnej relacji między trzema Osobami Trójcy Świętej). Że to osoby mają być w naszym życiu na pierwszym miejscu, a wszystko inne (praca, pasje, rzeczy materialne) na kolejnych.

W mojej pracy doświadczam tego bardzo mocno. 
Myślę, że osoby niepełnosprawne intelektualnie, z racji na to, że wiele "światowych" rzeczy i spraw ich nie dotyczy (bo są zbyt trudne, odległe lub po prostu nieinteresujące), są szczególnie mocno zakorzenione w świecie osób i relacji. Sympatii i antypatii.

Najważniejszymi tematami w ośrodku jest to, kogo dziś nie ma, kto za kim tęskni, kto kogo lubi, kto z kim rozmawia (lub też nie), kto się komu podoba, kto co powiedział, kto co zrobił. 

Ze szczególnym namaszczeniem wypowiada się u nas imiona.
Uczestnicy zapamiętują je szybciej niż cokolwiek innego.
Pamiętają imiona każdego z dawnych pracowników i uczestników (nawet jeśli nie potrafiliby powiedzieć, z czym przed chwilą zjedli kanapkę).
Niemal w każdym zwrocie, w każdym zdaniu pojawia się imię osoby, do której mówią.

Osoba stoi w centrum.
(uczciwie trzeba przyznać, że czasem jest to własna osoba)

Szczególnie wyraźnie widać to po osobach najmniej sprawnych, najmniej kontaktowych, najbardziej zamkniętych w swoim świecie.


Dziś prowadziłam zajęcia edukacyjne.
Z jedną z uczestniczek układałam na stole cyfry od 1 do 9. 
Szło opornie.
Pomiędzy wypowiedzeniem jednej a drugiej cyfry mijała co najmniej minuta. Gdyby nie liczne słowa zachęty, pytania pomocnicze i różne sztuczki, tych minut mijałoby pewnie znacznie więcej.

W pewnym momencie do sali wszedł inny uczestnik - Krzysztof. Chciał się pożegnać i powiedzieć nam, że wychodzi dziś wcześniej.

Małgosia początkowo nie zareagowała.

Krzysztof wyszedł, a my wróciłyśmy do liczenia.

Po około 10 minutach Małgosia nagle się ożywiła.

Głośno, energicznie i z przejęciem zawołała:

- Krzyśka nie ma!


Osoba na pierwszym miejscu.
Cyferki daleko w tyle.


niedziela, 14 września 2014

Zbyt wiele

"Celem nas, wezwanych do życia i pracy
z ludźmi najbardziej zranionymi,
jest pomóc im się podnieść, 
odkryć i poznać własne dary, 
odkryć swoje piękno i swą zdolność
do kochania i służby.

Niebezpieczeństwo, jakie grozi ludziom służącym ubogim,
polega na tym, że wstrzymują ich rozwój,
robią za nich zbyt wiele, tak jak rodzice zbyt wiele robią
za swe upośledzone dzieci.
Łatwiej jest zrobić coś za ludzi,
aniżeli pomagać im odnaleźć ludzką godność
i szacunek do samych siebie
przez to, że sami będą umieli to zrobić.
Kiedy robimy zbyt wiele, 
nie pomagając innym wzrastać
ani nie ucząc ich odpowiedzialności za siebie,
czy nie służymy sobie samym?
- czy nie szukamy władzy i uznania?
Służyć ubogim
to pomagać im tak, jak matka pomaga dziecku
w odkrywaniu jego własnych darów i piękna,
w osiągnięciu większej niezależności,
tak by sama stopniowo mogła odejść w cień".

Jean Vanier, Zranione ciało. W stronę uzdrowienia.


Ps. Znalezione w sieci:


:)


wtorek, 9 września 2014

O dorosłości

Czytając dokumentację naszych uczestników, widzę jakich postępów dokonali podczas kilku (czasem nawet dziesięciu) lat uczęszczania do naszego ośrodka. Ile problemów udało się przez ten czas rozwiązać, ile trudnych zachowań "naprostować", ile umiejętności rozwinąć.
Widzę też, jak wiele lęku i blokad kryje się za tymi trudnościami.
Co wynika bezpośrednio z niepełnosprawności, a co zostało nabyte "po drodze"?
Tego nie wiem...

Dostrzegam, jak ważne dla naszych uczestników są jasne i przejrzyste zasady panujące w ośrodku, indywidualne podejście do każdego z nich, nieustanne (i niezbędne) balansowanie pomiędzy wymaganiami a akceptowaniem tego, co na dany moment jest dla danej osoby nie do przeskoczenia.

Zadziwiło mnie, ile razy pracownicy pomogli rodzicom rozwiązać problemy pojawiające się jedynie w domu, dotyczące stosunku do członków rodziny, niebezpiecznych lub agresywnych zachowań. Tam, gdzie rodzina nie mogła sobie poradzić, pomoc ośrodka okazała się niezwykle skuteczna.


Refleksja, którą przywiozłam ze sobą z Arki, stopniowo się we mnie umacnia.
Dorosłym osobom niepełnosprawnym bardzo służy życie we wspólnocie, w grupie złożonej z osób o różnym stopniu niepełnosprawności, ze specjalistów i wolontariuszy. 
W której mają swoje zadania, w której wzajemnie troszczą się o siebie, w której czują się (i są!) potrzebni.

W zespole jest nas sześcioro. Konsultujemy się między sobą, ustalamy wspólne zasady postępowania, mamy wsparcie wolontariuszy. Przysługują nam dni wolne od pracy, weekendy, urlopy.

Rodziców jest tylko dwoje, czasem jedno.
Opiekują się niepełnosprawnym "dzieckiem" od lat 30-stu. Lub 40-stu.
Do jego narodzin nikt ich nie przygotował. 
Nie mają specjalistycznego wykształcenia.
Działają intuicyjnie, tak jak potrafią.
Kochają i chcą dobrze, ale...
- czasem szkodzą nadopiekuńczością
- czasem tak po prostu nie wiedzą, jak postępować
- czasem nie mają już cierpliwości i sił...

W życiu każdego młodego człowieka przychodzi czas, by wyfrunąć z domowego gniazda. 
Niezależnie od tego, jak bardzo rodzice kochają swoje zdrowe dzieci, w pewnym momencie muszą wypuścić je w świat. 
Taka jest kolej rzeczy. Takie są prawa dorosłości.

Dorosłość osoby z niepełnosprawnością intelektualną też ma swoje prawa.
Myślę, że oni również powinni wyfruwać z gniazda.
To wyfrunięcie wcale nie jest oznaką braku miłości czy troski rodziców. Nie jest pozbyciem się balastu. Wręcz przeciwnie.
W bezpiecznym i dobrym miejscu, w małej rodzinnej wspólnocie osoba niepełnosprawna przestaje być wiecznym dzieckiem. Ma swój dorosły dom, odrębny od domu rodzinnego. Tak jak jej bracia i siostry.


Może rozwinąć skrzydła.


poniedziałek, 1 września 2014

Uśmiech

Bardzo lubię obserwować, jak nasz Piotr odnosi się do naszej Małgosi.

Widzi doskonale, że Małgosia funkcjonuje w grupie słabiej niż on, że nie wszystkie komunikaty docierają do niej od razu, że nie zawsze wszystko rozumie.
Mówi do niej wyraźnie, prostymi słowami. Dokładnie tak jak trzeba.

Zazwyczaj stara się namówić ją na uśmiech.

PANNO MAŁGORZATO, PROSZĘ O UŚMIECH.
UŚMIECH.
CZY BĘDZIE UŚMIECH?

Delikatnie kładzie jej przy tym rękę na ramieniu. Na jego twarzy widać niesamowitą łagodność i życzliwość. Nie niecierpliwi się brakiem reakcji. Powtarza kilkakrotnie, jakby była to najnaturalniejsza rzecz na świecie (czasem doda tylko, że wyjątkowy dziś z niej uparciuch).

Najczęściej jego wytrwałość zostaje nagrodzona :)
Małgosia, zazwyczaj pogrążona we własnym świecie, słowa Piotrka słyszy i reaguje na nie. 

O TAK, PIĘKNIE.
PIĘKNIE, PANNO MAŁGORZATO.
WŁAŚNIE TAK MA BYĆ.



Właśnie tak ma być.

środa, 27 sierpnia 2014

Kronika

Wczoraj na zajęciach pomagałam Monice we wklejaniu zdjęć do kroniki. Przy okazji mogłam obejrzeć najważniejsze wydarzenia z życia naszego ośrodka z ostatnich miesięcy.

Wspólne kolędowanie, oglądanie szopek, zabawa sylwestrowa, malowanie pisanek, Wielkanoc, wycieczka do ogrodu botanicznego, rejs statkiem, konkurs karaoke, pocztówki z wakacji, konkurs recytatorski. I znów wspólne kolędowanie, szopki... 

To spojrzenie „z lotu ptaka” pomogło mi w szerszej perspektywie zobaczyć naszą niezwykle prostą codzienność. Przypomniało, jaki jest jej długofalowy cel i sens.

Że kropla drąży skałę. Że seria prostych, zwykłych gestów i czynności może mieć uzdrawiającą moc.

Tworzy atmosferę życzliwości i przyjaźni.
Daje poczucie bezpieczeństwa. 
Buduje więzi łączące z innymi, a przez to więzi łączące z życiem.

Genialna intuicja Jeana Vanier'a, na której zbudował swoją Arkę.
Aż ciężko mi uwierzyć, że mogę ją realizować w praktyce.
I to w ramach pracy.
„Praca” i „poczucie sensu” długo były dla mnie przecież wyrażeniami przeciwstawnymi...;)

Być może gdyby nie to, że przez kilka lat narastało we mnie poczucie znużenia i bezsensu w pracy biurowo-mailowo-papierowej, nie potrafiłabym tak docenić tego, w czym mogę teraz uczestniczyć. 
Być może jakiś głos w mojej głowie szeptałby, że to co robię jest nazbyt banalne, że powinnam robić coś „ambitniejszego".
Być może nie umiałabym na to spojrzeć z lotu ptaka.

Na szczęście wszystko w życiu ma swój czas.
Różnymi drogami dotarłam właśnie tu.
Dzięki Bogu.

---------------------------

„Tajemnica osób z niepełnosprawnością intelektualną polega na tym – choć to samo można by powiedzieć o wszystkich odrzuconych i słabych – że mogą one stać się dla nas źródłem życia i prawdy, jeśli tylko zechcemy je przyjąć, nawiązać z nimi bliższy kontakt, dopuścić je do własnych serc i im służyć.

Jeśli osoba z niepełnosprawnością intelektualną zostanie przyjęta, jeśli poczuje, że doceniamy jej wartość, odnajduje chęć do życia i nadzieję, a także przywraca nadzieję i chęć do życia innym. W naszym świecie, tak pełnym podziałów, tak twardym, ludzie czują się kompletnie zagubieni. Osoby z niepełnosprawnością intelektualną mogą wskazać im drogę zaufania, miłości i jedności”.
Jean Vanier, Mężczyzną i kobietą stworzył ich

piątek, 22 sierpnia 2014

Misterium

Życie ludzkie jest tajemnicą, czymś co zawsze nas przerasta. 
Życie człowieka, który nie mieści się w ogólnie przyjęte ramy normalności, piękna czy inteligencji jest tajemnicą jeszcze większą i bardziej nieprzeniknioną.

Czasem czuję się w mojej pracy jak w domu wariatów lub jak w przedszkolu (choć pracuję z osobami dorosłymi)... A jednocześnie pośrodku tego całego szaleństwa mam poczucie uczestniczenia w jakimś Misterium.

Nigdy nie słyszałam tyle fałszu podczas wspólnego śpiewu co dziś. I rzadko widziałam w śpiewaniu aż tyle pasji.
Tyle gracji w tańczeniu tanga argentyńskiego. 
Takiego zaangażowania w mieszanie sosu pomidorowego.

Tyle wzajemnych sympatii i antypatii, nerwów, irytacji i wołania o uwagę, wzajemnego przekrzykiwania się, łez i salw śmiechu. 

A w tym wszystkim nieodparte poczucie bycia w centrum życia. 

W centrum Życia. 

Dzień pierwszy

Z pierwszego dnia mojej pracy chyba najbardziej zapamiętam upór Marka.
Co dzieje się w jego głowie, gdy tak twardo i uparcie obstaje przy swoim, absolutnie głuchy na wszelkie argumenty i wizję negatywnych konsekwencji? Tak upartego uporu chyba jeszcze nie widziałam.

Trzeba jednak przyznać, że jest w tej jego postawie coś "demokratycznego" - jest równie nieprzejednany względem początkującego wolontariusza, doświadczonego pracownika, czy samej kierowniczki. 
Dla Marka wszyscy są równi :) A wszystkie argumenty równie mało przekonujące.

Jeszcze nie miałam z Markiem bezpośredniej konfrontacji, ale to na pewno kwestia najbliższych dni.

Moje pytanie na dziś - jak w ustalony rytm zajęć w kilkuosobowych grupach wnieść to, co wydaje mi się w tej pracy najważniejsze? Indywidualne podejście do każdej osoby, z jej zdolnościami i ograniczeniami, pomoc w odkrywaniu jej wartości i piękna, przede wszystkim w jej własnych oczach. Mam poczucie, że dziś skupiałam się głównie na tym co zewnętrzne (zajęciach, rzeczach do zrobienia, organizacji) i na wejście głebiej nie starczyło czasu.

Wiem i widzę już, że tutaj - tak jak we wszystkich kontaktach międzyludzkich - najbardziej niebezpieczne jest przekonanie, że znamy na wylot daną osobę, wiemy jaka jest i na co ją stać. Że już nas niczym nie zaskoczy. 

Bogusia na przemian śmieje się, płacze i obraża.
Piotrek nieustannie opowiada o tym, co przeczytał w książkach.
Emilia przysypia.
Edyta milczy.
Paweł żartuje.
Joasia głośno i donośnie wymienia, kogo najbardziej lubi i za kim tęskni.

A przecież wiem, że potrafią zaskoczyć

Chcę dać się zaskakiwać.

sobota, 2 sierpnia 2014

To, co głupie w oczach świata

"Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć; i to, co nie jest szlachetnie urodzone według świata i wzgardzone, i to, co nie jest, wyróżnił Bóg, by to co jest, unicestwić".

I to, co nie jest:
- wielkie w oczach świata
- mądre
- podziwiane i oklaskiwane
wyróżnił Bóg.

By to, co jest:
- pyszne
- skupione na sobie
- samowystarczalne
unicestwić.

"Tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga".

czwartek, 24 lipca 2014

Moc w słabości... (Philippe Pozzo di Borgo)

Do 42. roku życia byłem symbolu sukcesu.
Miałem wszystko - cudowną żonę, rodzinę, kierownicze stanowisko w dużej firmie. 

W wieku 42 lat złamałem sobie kręgosłup.

Od 20 lat jestem na wózku inwalidzkim, bardzo wygodnym.

Po wypadku 2 lata spędziłem w szpitalu. Podczas tego czasu odkryłem rzeczy, które mnie przemieniły.

Pierwsza z nich: w szpitalu nie ma hałasu.
Wcześniej byłem ciągle w ruchu i w hałasie. Nagle znalazłem się w ciszy, unieruchomiony. 
W tej ciszy odnalazłem siebie.

Druga rzecz to cierpienie, ponieważ moja sytuacja nie była jednak zbyt komfortowa... 
Kiedy w cierpieniu masz moment wytchnienia, skupiasz się na tym, co zasadnicze. Nie zajmujesz się banałami.

Trzecia rzecz to oczekiwanie.
Zależę od innych. Muszę być całkowicie cierpliwy. Ja, który byłem totalnie niecierpliwy, musiałem stać się cierpliwym pacjentem.
(po francusku jest to gra słów - 'impatient' - niecierpliwy; 'un patient' - pacjent)

Wraz z wypadkiem odkryłem słabość.

Film "Nietykalni" dotknął 55 mln widzów na całym świecie, w 60 różnych krajach.

Kiedy ludzie oklaskują tę historię, oklaskują też siebie, gdyż wiedzą dobrze, że są słabi i że społeczeństwo odrzuca słabość. 
Widzą tu dwóch niepełnosprawnych - niepełnosprawnego fizycznie i niepełnosprawnego społecznie - którzy szanują się, uwzględniają wzajemne różnice i wzajemną słabość.

Wspólnie się "odbudowują". 

Całą wypowiedź Philippe'a Pozzo di Borgo (pierwowzoru postaci tetraplegika z filmu "Nietykalni") znajdziesz tu.

---------

Dzięki niepełnosprawności odkryłem umiejętność patrzenia. 

Kiedy ciągle biegniesz i robisz hałas, zupełnie nie umiesz patrzeć. Ciągle jesteś pochłonięty projektami; ciągle wybiegasz w przyszłość; planujesz, organizujesz.
Kiedy nagle musisz się zatrzymać, bo otrzymałeś cios w głowę, odkrywasz teraźniejszość. 
W teraźniejszości odkrywasz natomiast drugiego człowieka. 
I to zmienia Twoje spojrzenie.

Status społeczny jest czymś całkowicie sztucznym, bo nade wszystko jesteśmy kruchymi istotami ludzkimi.

Wszyscy jesteśmy słabi.

Cały wywiad znajdziesz tu.

----------------

Nawet nie znając francuskiego, warto zajrzeć w te linki. 
Pokój płynący od tego człowieka z pewnością nie zna barier językowych.





poniedziałek, 21 lipca 2014

O potrzebach

Myślę, że jedną z największych potrzeb człowieka jest potrzeba bycia... potrzebnym.

Dostrzec drugiego, zrobić gest, wyjść ku.
Przekroczyć siebie.
Dać uśmiech, spojrzenie, dobre słowo, kubek wody, wdowi grosz.

Wtedy najpełniej jesteśmy sobą. Będąc darem.

Pomiędzy "zdrowymi" i "niepełnosprawnymi" (jakże płynne to pojęcia) istnieje nieustanna wymiana.
Nie ma tu sztywnego podziału na tych, którzy dają i tych, którzy biorą.
Jest wzajemność.

Moja ulubiona blogerka powtarza, że "pomaganie to luksus".

Na szczęście jest to luksus, na który każdy - bez wyjątku - może sobie pozwolić.


--------------------


Ps. Czytam właśnie wywiad z ks. Janem Kaczkowskim. A w nim:

Ja podczas choroby jestem, jak to mówią psycholodzy, w pewnym "procesie" i wiele rzeczy na nowo sobie redefiniuję. Mam całkowitą świadomość, że prawdopodobnie zostały mi miesiące życia; jeśli Opatrzność będzie łaskawa, to może z tych miesięcy ulepi się rok. Dlatego wszędzie naokoło powtarzam, że chcę ten czas przeżyć na pełnej "petardzie", tzn. dając z siebie wszystko, co mogę, wyciskając z siebie wszystkie soki, a nawet więcej niż muszę, z pełną świadomością, że ta nadaktywność może skrócić moje życie. I to jest właśnie ten mój dar, który chcę Panu Bogu, czy też Panu Bogu w innych ludziach, ofiarować. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która mnie mocno boli i gryzie: skoro teraz funkcjonuję w takiej mocnej nadaktywności, to co będzie, kiedy ona się skończy? Czy nie stracę sensu życia, wtedy kiedy będę wymagał już pełnej "obsługi", kiedy będę nieprzytomny, nielogiczny?

Bezbronny?

- Otóż to. I być może jedyne, co będę mógł wówczas komuś ofiarować, to będzie właśnie ta moja bezbronność. To zaufanie, którego jeszcze w sobie do bliźnich nie do końca wypracowałem: że nie będę odrzucony, pogardzony, odrażający. I może paradoksalnie ta moja bezbronność będzie w stanie otworzyć innych na dawanie, a przez to znowu paradoksalnie, na zasadzie konwergencji, będzie nadal darem? To pytanie jeszcze nadal pozostawiam otwarte.

środa, 16 lipca 2014

Być sobą

Tak po prostu.
Naturalnie, radośnie, prawdziwie.


Miałam szczęście poznać ich osobiście :)

---------------

Na szczęście nasz dzisiejszy świat sam czasem spostrzega, że "nieco" się zagalopował w dążeniu do perfekcji:





I kto tu jest (nie)normalny? ;)

wtorek, 15 lipca 2014

Bardziej

Gdybym miała powiedzieć w skrócie, na czym polega różnica między osobami niepełnosprawnymi intelektualnie a tymi zdrowymi, użyłabym chyba tego właśnie (nieco dziwnego) określenia: osoby niepełnosprawne "są bardziej".

Mieszkając z nimi przez kilka miesięcy, zobaczyłam, że w codziennym życiu nie różnią się wiele od swoich opiekunów czy asystentów.

Są tacy jak wszyscy. 
Ani gorsi, ani lepsi.
Tylko są BARDZIEJ.

Gdy Małgosia się śmieje, śmieje się całą sobą. Cała staje się śmiechem. Głośnym, dźwięcznym, niepohamowanym. To nic, że nie wiemy, z czego się śmieje. 
Śmieje się.

Gdy Dorota się denerwuje, trzeba zejść jej z drogi. Przyjdzie czas na rozmowę, przyjdzie czas na skruchę. Ale nie teraz. Teraz następuje wybuch, którego nic nie opanuje. Nawet jeśli powód jest błahy. Z nim musi wypłynąć cały ból, cała krzywda, wszystkie zranienia, które nosi w sobie. 
Nazbierało się ich wiele. 

Gdy Marek nie chce czegoś zrobić, cały zapiera się sobie. Zamyka oczy i spokojnym systematycznym ruchem kręci głową. NIE. Można argumentować, namawiać, grozić, próbować różnych sztuczek. W końcu się uda. Marek wreszcie wstanie i odłoży mleko do lodówki. Zrobi to. Za minutę, dwie, dziesięć. 
Kiedy już przyjdzie czas.

Dla opiekuna nie są to łatwe chwile.
Tak trudno nam przyjąć swoją niemoc.
To, że nie da się czegoś wyegzekwować na "już". Tu i teraz. 
Tak bardzo lubimy być wszechmocni. I super efektywni.

A czasem się nie da.

To bezcenna lekcja.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Sprawiedliwość

Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny

Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłodło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość.



Jan Twardowski


------------------------


Zaczynam właśnie studia - pedagogikę specjalną.
Zaczynam też pracę z osobami z niepełnosprawnością intelektualną.
Zaczynam jeszcze pisać bloga. 

O ludziach, do których ciągnie mnie serce. 
Którzy są prawdziwi, aż do bólu. 
Prawdziwie się cieszą. Prawdziwie się smucą. 
Czasem są szczęśliwi, a czasem cierpią. Jak każdy z nas. 
Są jak każdy z nas. 
Tylko bardziej.