Gdy słyszę o statystykach, według których aktualnie we Francji 98% dzieci z zespołem Downa jest eliminowanych poprzez aborcję, zazwyczaj myślę o nim. O tym, że w dzisiejszych czasach pewnie by się nie urodził.
Ale jest.
Na świecie od siedemdziesięciu lat.
W Arce od prawie czterdziestu.
Mogłabym pisać i opowiadać o nim godzinami.
Znam dziesiątki opowieści, anegdot i historyjek z nim związanych.
To człowiek-legenda.
Skupię się na najważniejszym.
Jacques pozwala innym odkrywać w sobie zdolność kochania.
Co roku w dzień jego urodzin telefony w domu się urywają.
Nawet asystenci, którzy byli w Arce dawno temu, wciąż pamiętają, jak uwielbia on rozmowy przez telefon.
I mimo że nie dowiedzą się nic konkretnego, przez kilka minut będą słyszeli w słuchawce przeszczęśliwy głos powtarzający: "To ja, Jacques. To moje urodziny".
Więc dzwonią, z różnych krajów świata. Od rana do wieczora. Trzeciego grudnia.
Kilka dni temu miałam możliwość obserwować, jak zajmuje się nim 20-letni wolontariusz. Z jaką cierpliwością namawia, by usiadł do stołu i razem ze wszystkimi zjadł zupę. Z jaką delikatnością kładzie mu rękę na ramieniu. Z jakim szacunkiem się do niego odnosi.
Zbuntowany 20-latek, z burzą dredów na głowie.
Jacques pozwala innym odkrywać w sobie zdolność kochania.
Tylko tyle.
I aż tyle.
Co możemy dać światu cenniejszego?