Nigdy jeszcze moje imię nie było wymawiane tak często, jak w mojej obecnej pracy. Z takim namaszczeniem. Z takim zaangażowaniem.
Czasem samo, a czasem z nazwiskiem.
Specjalistą w tej kwestii jest Marek.
Specjalistą w tej kwestii jest Marek.
Nie wiem, czy kiedykolwiek jego wołanie mnie zmęczy lub znuży. Nawet jeśli powtarza je kilka razy w ciągu paru minut, za każdym razem czuję ciepło na sercu.
Może to dlatego, że jest to trochę inne wołanie niż takie, do jakiego jestem przyzwyczajona.
To nie jest wołanie po coś. Nie w jakiejś konkretnej sprawie. Nie po to, by o coś poprosić, ani nawet po to, by zainicjować rozmowę. Gdy mówię "Słucham?", widzę, że Markowi więcej nie trzeba. Uśmiecha się z zadowoleniem. Jest spełniony.
Usłyszałam, dostrzegłam, odpowiedziałam.
To z reguły wystarczy.
Czasem dopyta jeszcze o to, jak się czuję lub co robię, ale z reguły po prostu się uśmiecha i milczy.
Za chwilę wypowie imię kolejnej osoby. Z równym namaszczeniem. Z równym zaangażowaniem.
Za chwilę wypowie imię kolejnej osoby. Z równym namaszczeniem. Z równym zaangażowaniem.
Imiona u nas mają wyjątkowo duże znaczenie. Imię oznacza konkretną osobę, a my żyjemy przecież w świecie osób.
W Starym Testamencie posiadanie imienia mówiło o istnieniu danej osoby. Nazwać kogoś imieniem, to dać jej życie.
Dostaję życie każdego dnia. Na nowo.
Dziękuję.