niedziela, 27 grudnia 2015

Przybieżeli do Betlejem...

Kilka dni przed Wigilią doświadczyłam spotkania, które było dla mnie chyba najważniejszym wydarzeniem Adwentu.

Było to spotkanie z bezdomnym mężczyzną. 
Niestety, wielu bezdomnych mijam bez zatrzymania w codziennym biegu, ale ten - być może przez trzymany w ręku napis "HELP ME" - nie pozwolił mi przejść obojętnie. Zatrzymałam się, by zapytać, czego potrzebuje.

To było niezwykłe 45 minut. Spotkanie przez duże "S". 
Przeszliśmy przez ten czas długą drogę. Ja w bezdomnym dostrzegłam człowieka. I uświadomiłam sobie, że - niezależnie od tego, co mi się wydaje - w większości przypadków widzę tylko bezdomność. 
Łukasz zaczął od standardowej opowieści o swoich dolegliwościach, od odpowiadania na pytania, które zadawano mu już pewnie tysiąc razy i od wyrażania pełnych dystansu opinii o życiu. Potem stopniowo zaczął po prostu rozmawiać - coraz bardziej naturalnie i otwarcie. Zahaczyliśmy o szkolne wspomnienia, o trudne wydarzenia z przeszłości, dochodząc nawet do recytowania fragmentów pisanych kiedyś wierszy.

Przeszliśmy też drogę od "Pan/Pani" do "ty". Taką najprostszą - kiedy ten grzecznościowy zwrot staje się formą nienaturalną i po prostu zbędną.

Takich spotkań doświadczam czasem w "normalnym" świecie. Częściej jednak zdarzają mi się one w świecie ludzi dotkniętych trudnościami lub cierpieniem - niepełnosprawnością, ubóstwem, stratą, bezdomnością.
Spotkania na poziomie serc.

Czuję się wtedy jak pasterz, któremu dane było dotrzeć do betlejemskiej stajenki. Wokół tylko nędza, chłód i wszystko nie tak, jak być powinno.
A jednak...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz